Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Miejskie historie - Twoje miasto – twój wybór Miejskie historie - Twoje miasto – twój wybór Miejskie historie - Twoje miasto – twój wybór

23.11.2013
sobota

Kuba Snopek: Nie przepadam za Janem Gehlem

23 listopada 2013, sobota,

Jan Gehl, duński guru od rewitalizacji miast i nadawania im „ludzkiej skali” (pisałem o nim na marginesie jego wizyty w Warszawie) staje się coraz bardziej modny w Polsce. Zanim wpadniemy w zachwyt proponuję lekturę Kuby Snopka, urbanisty, wykładowcy moskiewskich Instytutu „Strelka” i MGIMO, autora książki „Belyayevo Forever” o ochronie dziedzictwa modernizmu. 

Nasze polskie miasta, które całkiem niedawno przeszły transformację ustrojową, wydają się dziś chaotyczne, niezrozumiałe i niefunkcjonalne. Znajdujemy się  pośrodku fazy miejskich poszukiwań – procesu ich przystosowania do nowych warunków ekonomicznych i społecznych. Fazy – dodajmy – niezwykle ekscytującej dla architektów i urbanistów, ale irytującej dla tzw. „zwykłych mieszkańców”. Dlatego duża popularność w Polsce architekta Jana Gehla zupełnie  nie dziwi – charyzmatyczny Duńczyk roztacza przed spragnionymi ładu polskimi mieszczanami miłą dla oczu i uszu wizję miasta sympatycznego, wygodnego i komfortowego. Pakiety rozwiązań, przywiezione z Kopenhagi, mają przemienić głośne skrzyżowania w place, trasy w ulice, a kierowców-chamów w uśmiechniętych rowerzystów. Jednak, moim zdaniem, optymistyczna narracja Gehla jest uproszczona i niepełna. Co więcej – bezkrytyczne przyjmowanie duńskich wynalazków może zrobić tyle samo dobrego co i złego.

Kopenhaga jest miastem architektonicznie jednorodnym. Duża jej część przypomina wrocławskie czy szczecińskie śródmieścia, warszawską Pragę. Kwartały dziewiętnastowiecznych kamienic, głębokie podwórka, ceglane fasady; gdzieniegdzie skwery i niewielkie parki. Pokolenia Duńczyków (nie tylko Gehl!), w ciągu ostatniego półwiecza przeszły długą drogę, aby te przestrzenie ulepszyć. I, mówiąc kolokwialnie, „wycisnęli z nich wszystko”. Część ulic została zamieniona w deptaki, pojawiły się ścieżki rowerowe, place i podwórka zostały zagospodarowane w najbardziej optymalny sposób. Spójne dziewiętnastowieczne miasto płynnie i konsekwentnie dostosowywało się do potrzeb swoich mieszkańców.

Tworząc swoje miejskie narracje, Gehl opiera się właśnie na tym modelu – który zna i lubi. Niestety, odrzuca i krytykuje wszystko, co jest mu obce, gwałtem „kopenhagenizuje” miejsca tak różne od siebie jak Nowy Jork i Moskwa. O ile w Nowym Jorku ta kuracja raczej zadziałała (tym „raczej” zajmę się później), o tyle w na wskroś modernistycznej Moskwie inspirowane pomysłami Gehla ulice wyglądają jak swoja własna karykatura. Bo jak można na siłę kopiować europejską „przestrzeń publiczną” w mieście, które i tak w całości zostało zaprojektowane jako przestrzeń wspólna? Jak można upierać się przy pieszych spacerach w miejscu, w którym temperatury spadają poniżej -30 stopni?

Polskie miasta są od Kopenhagi o wiele bardziej różnorodne. Ze względu na pełną nagłych zwrotów historię, zderzają się tam ze sobą całkowicie różne narracje. Obok cząstek przedwojennej zabudowy pojawiają się powojenne rekonstrukcje i postmodernistyczne interpretacje; w wielu miejscach tradycyjna i modernistyczna tkanka kolidują ze sobą, przeplatają się na różne sposoby. Co robić z tym galimatiasem? Mnie logiczna wydała by się próba zrozumienia, jakie zalety drzemią w każdej z tych miejskich typologii i próba „wyciśnięcia z nich” tego co najlepsze. Niech XIX-wieczne dzielnice staną się bardziej kameralne i przytulne, pełne kawiarenek i rowerów. Niech modernistyczne osiedla porażają ilością zadbanej i dobrze zaprojektowanej zieleni, idealnymi rozwiązaniami, segregującymi ruch samochodowy od pieszego. Niech, irytujące nas dzisiaj, miejsca styku różnych miejskich narracji, staną się polem do eksperymentów dla polskich architektów, a w efekcie – naszym wkładem do światowej architektury.

Tymczasem, architektoniczna ksenofobia Gehla każe mu potępiać w czambuł modernistyczne miasta. Przywoływany do znudzenia przykład Brasilii ma udowodnić, że moderniści byli architektami nieudolnymi i nikczemnymi. Projektanci-demiurdzy tworzyli bezduszne miasta-potwory, tłamszące ludzką godność i aspiracje. Dowody? Budynki są jednakowe, plany – chaotyczne, przestrzenie – zbyt duże, szybko i niechlujnie zabudowane.

Rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona: miasta modernistyczne powstały w określonych warunkach i w określonym celu – były odpowiedzią na ogromny napływ ludności do miast. Był to okres szybkiej industrializacji i urbanizacji. Miliony ludzi przemieszczały się ze wsi do miast, powiększając te ostatnie kilkukrotnie. Pozbawione dekoracji i unikalności, zbudowane naprędce, miasta modernistyczne spełniły jednak swoją podstawową funkcję – dały dach nad głową milionom, zapewniły ich mieszkańcom minimum potrzebne do egzystencji: elektryczność, wodę, gaz, światło słoneczne, zieleń.

Gehl nigdy nie odnosi się do tego, co dla modernistów było priorytetem, skupia się na jednym tylko aspekcie architektury – przestrzeni między budynkami. To podejście skrajnie niesprawiedliwe. Jeśli popatrzymy na statystyki, zrozumiemy jak wiele zawdzięczamy modernistom. Dla przykładu – w ZSRR, przez cały okres panowania Stalina (promującego klasyczną, „wielkomiejską” architekturę) ilość przestrzeni na mieszkańca utrzymywała się na mniej więcej stałym poziomie 5-6 metrów kwadratowych. Komunalne w większości mieszkania były przepełnione. Krytykowany zaś dziś za swą nudną, prefabrykowaną architekturę Chruszczow, w 1954 otworzył się na nowe modernistyczne podejście do budowy domów i w czasie mniejszym niż dekada ilość metrów kwadratowych na mieszkańca wzrosła prawie dwukrotnie. Wiele rodzin po raz pierwszy w historii zamieszkało we własnym mieszkaniu. Nie muszę dodawać, że w Polsce czy Brazylii było podobnie – i moim zdaniem, ten wysiłek zasługuje na szacunek. Miasta i dzielnice modernistyczne mają mnóstwo niedostatków, mają też jednak swoje plusy (duża ilość zieleni, przestrzeni, kompleksowa zabudowa domów razem ze szkołami itd.). Bezkrytyczne potępianie tej architektury jest moim zdaniem szkodliwe. Po pierwsze: żadna terapia nie zmieni Ursynowa w Stroget (główna ulica Kopenhagi), może tylko pozbawić go swoich plusów i przekształcić w nijaką pokrakę. Po drugie: modernistyczne dziedzictwo to lwia część polskich miast i wyśmiewanie go obniża jego wartość w oczach mieszkańców. Moim zdaniem należy robić dokładnie odwrotnie – konstruować pozytywne mity wokół zalet „blokowisk”, które pozwolą ich społecznościom budować lokalną dumę i pracować nad ulepszeniem ich modernistycznych przestrzeni.

Irytuje także brak refleksji nad przyszłością. Jednym z największych sukcesów Gehla (według niego samego) są zmiany zaaplikowane w nowojorskim Manhattanie. Dzięki zabiegom duńskiego architekta, powstało wiele ścieżek rowerowych, z przestrzeni ulic zaczęły znikać samochody, a zaczęły pojawiać się kawiarnie i zaprojektowane ze smakiem przestrzenie publiczne. Polskie wykłady Gehla zbiegły się w czasie z odejściem z urzędu nowojorskiego mera Michaela Bloomberga, i z ocenami jego urzędowania. Ocenami, co najmniej, kontrowersyjnymi.

Obok uznania dla zmian przyniesionych przez Bloomberga, pojawiło się też morze krytyki: dotyczącej gentryfikacji i disneylandyzacji Manhattanu. Trochę bardziej niebezpieczne niż obecnie, ale żywe i autentyczne ulice i place Big Apple zostały skomercjalizowane, zmienione w sterylne i przewidywalne przestrzenie, bardziej podobne do centrum handlowego, aniżeli do żywego miasta. Co więcej – przepięknie zaprojektowane „public spaces” wpłynęły na ceny nieruchomości i Manhattan za czasów Bloomberga stał się miejscem coraz droższym, a więc – mniej egalitarnym, nie dla wszystkich dostępnym. Nie sposób udowodnić za pomocą liczb i konkretnych faktów powiązania pomiędzy „kopenhagenizacją” i gentryfikacją, choć przywoływane już wcześniej przykłady Nowego Jorku i Moskwy są alarmujące. Jeszcze bardziej alarmujący jest fakt, że sam Gehl nie odnosi się w żaden sposób do tego problemu, „niechcący” zamieniając na fali swojej popularności kolejne przestrzenie na świecie w getta dla bogatych. To, co zadziałało idealnie w egalitarnej Skandynawii, może mieć zupełnie inne konsekwencje w państwach o zróżnicowanych dochodach. Od takiej gwiazdy architektury jak Jan Gehl oczekiwałbym nie beztroskiego sprzedawania pakietów rozwiązań, które na pewno zadziałają, ale raczej odpowiedzialności, zadumy. A w efekcie – bardziej dostosowanych do lokalnych sytuacji rozwiązań przestrzennych.

Jestem daleki od tego, aby potępiać Gehla tak kategorycznie, jak on potępia modernistów: odrobina Kopenhagi w Warszawie czy Łodzi nie zaszkodzi! Dobrze byłoby wypróbować duńskie rozwiązania i zobaczyć, jak sprawdzą się w polskim kontekście kulturowym. Uważam jednak, że należy podchodzić do nich z mniejszym entuzjazmem, z dużą ilością konstruktywnej krytyki i z otwartą głową. Co więcej, nie należy zamykać dyskusji w skromnych ramach nakreślonych przez Gehla: miasta to nie tylko przestrzenie między budynkami. Warto postudiować tak znienawidzone przez postmodernistów wielkie modernistyczne projekty  i znaleźć w nich inspirację dla dyskusji o naprawdę istotnych sprawach – o problemie mieszkaniowym (w tym – wśród młodych ludzi), suburbanizacji, kompleksowym zapewnieniu najbardziej potrzebnych do życia usług. To tematy o wiele ważniejsze i nie mniej aktualne niż deptaki i ścieżki rowerowe!

Kuba Snopek

 

 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 10

Dodaj komentarz »
  1. 5!

  2. Niech będzie tak, że moderniści na pewnym etapie historii dokonali dobrej roboty. Ale, po pierwsze, na pewno dało się to zrobić lepiej, bez tamtych ideologicznych naddatków. Po drugie, w tej chwili mamy prawo krytykować stan obecny.

  3. Panie Jakubie. Co prawda nie czytałem książki Belyayevo Forever, ale domyślam się że spędził Pan w Moskwie sporo czasu. Tymniemniej jestem zaskoczony, że tak krytycznie i bez odrobiny nadziei odnosi się Pan do działań Gehla w stolicy Rosji. Byłem w tym mieście parę razy, najdłużej przez miesiąc w zimie (metro Bielajewo to była moja stacja hehe) i doświadczenie panujących tam patologii transportowych jest mi bardzo bliskie.

    Gehl zaproponował Moskwie konkretne rozwiązania w zakresie transportu, które muszą być wdrożone bo inaczej miasto się wykończy od nadmiaru samochodów. Nie ma w Moskwie większego problemu niż samochody! Tak wiem, wyburzanie starej zabudowy i budowa nowych kiczowatych wieżowców jest problemem, ale przeciętny obywatel jest o wiele razy bardziej doświadczony i wykończony przez korki, niż przez architekturę którą widzi z okna. Zresztą władze Moskwy też dostrzegły problem przestrzeni miejskiej i zaczęły masowe usuwanie szpecących reklam z ulic miasta – to jest konkret, którego brakuje w niedasizmie polskich „metropolii”.

    Zapewne wie Pan, jak wygląda moskiewskie metro w godzinach szczytu, kiedy trudno wsiąść do wagonu, a jak już się uda to nawet nie trzeba się trzymać barierki bo tłok jest niesamowity. Czy to jest alternatywa? Póki co nie, ale do 2020 roku będzie po trwającej największej w historii rozbudowie sieci.

    Autobusy? Trolejbusy? Tramwaje? – buspasy powstają, ale na miasto tej skali powinno ich być setki km. Może w AD2013 trochę się poprawiło, ale w AD2011 transport naziemny był w agonii. Wsiadłem raz do przegubowego ikarusa by przejechać śmiesznie mały (jak na Moskwię) odcinek od metra Jugo-Zapadnaja do Mikłuho-Makłaja w rejonie instytutu. Czas jazdy był dłuższy niż przejście tego odcinka pieszo. Potem okazało się, że szybciej na Wróblowe Wzgórza jest przejechać metrem 10-11 stacji z dwoma przesiadkami, niż podjechać do sąsiedniej linii metra i przejechać 3-4 stacje. Innym razem zachciało mi się podjechać trolejbusem z północy miasta pod dworzec Białoruski… później już nie eksperymentowałem.

    Rowery? Temat dopiero się zaczął, więc trudno wyciągać jakieś wnioski. Ale inwestycje są konkretne, sam fakt że stawiają stojaki przy stacjach metra świadczy o tym, że chcą skrócić ludziom czas dojścia pieszego (ja szybkim tempem miałem 15 min do m.Bielajewo). Infra i wypożyczalnie też są w ostrej tendencji wzrostowej, chociaż trudno mówić w pełni pozytywnie np. o pasach rowerowych na pr. Wernadzkiego, które są za wąskie i non stop zastawione samochodami.

    A samochody? To koszmar i największy wróg tego miasta, razem z 10-20 pasmowymi autostradami i węzłami, notorycznie zakorkowanymi. Łużkow miał wizję, chorą wizję, po której Sobianin musi teraz posprzątać. A Gehl mówi – musicie zwężać te ulice żeby było lepiej. Myli się? Na pewno nie. W tym roku zamknięto dla ruchu Krymskie Nabrzeże i z czterech pasów ruchu dla samochodów jest plac, zieleń i trasa rowerowa. A plany są na kolejne.

    Spacery w Moskwie przy -30C? A przez ile dni w zimie jest tam taki mróz? Moskwa zimą jest przepiękna, chodniki są odśnieżane, dzięki rzadkim odwilżom nie ma takiej częstej brei jak w Polsce, a że co chwile spada nowy śnieg, to jest biało i czysto. Na spacery idealnie, 10 razy lepiej niż w Polsce. A gdybym miał rower ze sobą, to i na nim bym jeździł przy tych -30C.

    Pozdrawiam

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Przypomnę, że w Kopenhadze też podnoszono krzyki, że nie są Hiszpanią, czy innymi Włochami, by wysiadywać sobie cały rok pod chmurką. Autorowi to umknęło? No i wreszcie, czy to Gehl sam wpraszał się do Nowego Jorku, czy Moskwy, czy może jednak to jego zaproszono, znając jego podejście do tematów transportowych?

  6. Pan Snopek mówi wiele cennych rzeczy. Jednak mówi to równolegle do Gehla. To są równoległe pomysły, uwagi,obserwacje, stąd trudno jest je nawzajem skonfrontować, pan Snopek nie daje sobie, ani czytelnikowi na to szans. Mimo, że tworzy takie wrażenie w tekście.
    Czy jeśli w Moskwie często jest -30 stopni Celslusza to znaczy, że nie ma sensu myśleć w podobny sposób jak Gehl? Albo, że poprzedni burmistrz NY był kontrowersyjny, to pomysły Gehla są złe? Lub, że polskie modernistyczne miasta mają dużo terenów otwartych, to należy tak to zostawić, bo to cenne jest bardziej niż pomysły Gehla?
    Gehl przede wszystkim mówi jedno: miast ma być dla ludzi, a nie odwrotnie. A jak to należy odkodować w każdym z miast z osobna to już kolejna rzecz. Może wielkie tereny zielone są dobre („świeże powietrze”, spacery), a może niedobre (martwe, nudne pola i krzaki, wcale nie zachęcają do spacerów, bo raczej sprzyjają chuliganom. I może ta wielka przestrzeń nie służy dobrym relacjom między ludźmi). Nie wiem, czego może brakować Ursynowowi, zapewne nikt tego dobrze nie wie. Ponieważ nie rozmawia się o mieście, nie robią tego ani władze polskich miast, ani mieszkańcy. Kto więc wie? Naukowiec, urbanista? Wolne żarty. Nie wie.Może tylko spekulować. A kiedy realnie zaczyna się brać za miasto, szybko okazuje się, że jest jak dziecko we mgle. Eksperymenty, do jakich zachęca pan Snopek dziś są tymi samymi eksperymentami, na których oparła się Brasilia. Dobrze, czy źle? Profesor Gehl ma za sobą nie tylko przemyślenia teoretyczne, nie tylko samą Kopenhagę, ale i wiele wdrożeń, prowadzących do dalszych wniosków. Ma za sobą i ma w swojej zasadzie, metodę małych kroków, próbowanie, sprawdzanie czy działa, dalsze próbowanie i znowu weryfikację. Małe kroki będące częścią większej całości są chyba najmniej inwazyjnej strategii. Negatywna weryfikacja małych kroków pozwala zmienić całą strategię. To jest bardzo cenne. Strategia pomyślana jako mechanizm totalny, jest bardzo ryzykowna.
    Co mieszkańcy Ursynowa wiedzą na pewno i czego na pewno chcą, a co byłoby dla Ursynowa z wielu ważnych powodów optymalne? Czy na końcu nie okazałoby się, że może właśnie coś jak Stroget Kopenhadze? Skąd Pan wie, panie Kubo, że na pewno nie? Przypomnę, że Stroget symbolizuje miasto, w którym chce się bywać, chce po nim chodzić, spacerować, snuć się pozornie bez celu, w którym chce się nawiązywać kontakty z sąsiadami, spotykać, gadać, poznawać, siedzieć, odpoczywać, chodzić od sklepiku do sklepiku, od restauracji i kafejki do galerii i kina, od wydziału uniwersytetu do parku, skweru, siąść przy fontannie, przejechać rowerem nad kanał, nad morze i wrócić bez stresu za pół godziny. Dotrzeć wszędzie bezpiecznie, sprawnie i nie tracąc ani na chwilę kontaktu z własnym miastem i z własnym sąsiedztwem. [Metro całkowicie odcina nas od kontaktu z miastem. Zjeżdżamy do podziemi w punkcie A i wynurzamy się w punkcie K. Podobnie jest z innymi systemami transportu szybkiego i tranzytowego w mieście. Siedząc w aucie, w miejskim korku, na obwodnicy mającej 8 pasów w każdą stronę nie doświadczamy miasta, ale udręki. Albo udręki życia w mieście]. . Co dają wielkie zielone tereny w modernistycznych dzielnicach, skoro do pracy jedziemy gdzie indziej, bo to tylko sypialnie, i po powrocie nie mamy czasu, ani ochoty na tą zieleń (ileż można po niej łazić, jeśli nie musimy wyprowadzić psa na kupę?).
    Zgoda, w ZSRR, w Polsce, w wielu krajach świata milionom ludzi trzeba było dać dach nad głową. I dano. I w pewnym momencie to się sprawdzało, bo ważniejszy zawsze jest dach nad głową, niż zgrabne, kameralne, w pełni wygodne i przyjazne miasto. I to jest wartość, z pewnością historyczna, może i po części ciągle aktualna i przeważająca nad obecnymi sposobami kształtowania miasta (cięcie go na działki deweloperskie bez oglądania się na skutki). Dobrze, ale czy to jest odpowiedź i na dziś i na jutro?
    Znowu zgoda – każde miasto ma swój kod, swoją tożsamość, choć często tożsamość byle jaką. I należy to brać pod uwagę. Pomysły Gehla odnoszą się do ludzi, czego przykładem Stroget. A to się generalnie lepiej sprawdza, bo dotyczy zasady człowieka jako gospodarza miasta i jego suwerena. Nie technologii, nie metrów betonu, nie polityki, nie ideologii. To wszystko powinny być środki służebne wobec człowieka, jego skali, jego zasięgu, jego percepcji, jego samopoczucia, zdrowia, satysfakcji, bezpieczeństwa i radości z życia w tym właśnie mieście.

  7. „Moim zdaniem należy robić dokładnie odwrotnie – konstruować pozytywne mity wokół zalet „blokowisk””

    Rozumiem iż rozwiązaniem ma być wmawianie sobie ze jest fajnie bez względu na fakty?

    „Co więcej – przepięknie zaprojektowane „public spaces” wpłynęły na ceny nieruchomości i Manhattan za czasów Bloomberga stał się miejscem coraz droższym, a więc – mniej egalitarnym, nie dla wszystkich dostępnym.”

    Proszenie o powrót „lepiej by było wszystkim było bardzo źle, niż niektórym źle a niektórym dobrze” z czasów komuny. Super.

  8. Przestańcie promować tego komucha, chcącego odebrać wam resztki wolności. Co z tego że będziecie posiadać parki, jeśli nie będziecie mogli się sprawnie poruszać po mieście ? Będziecie niczym bydło prowadzone na postronku, urzędnik będzie określał kiedy i gdzie będziecie mogli gdzieś się przemieścić. Tworzycie sobie więzienie, może będzie ono piękne i przyjazne, jednak mimo wszystko będzie to więzienie

  9. Dziękuję bardzo za komentarze! Postaram się odnieść do niektórych.
    @Aleksander Wiącej. Problem transportu rzeczywiście jest jednym z największych w Moskwie, niestety, wydaje się, że nie jest tak prosty do rozwiązania. O ile w małych europejskich miastach zawsze można spróbować rozwijać transport publiczny i rowerowy, o tyle w Moskwie jest to złożone. Po pierwsze – transport publiczny już jest na skraju swoich możliwości – metro (moim zdaniem i tak najlepsze na świecie) i tak jeździ w szczycie co minutę, ale przez swoją koncentryczną naturę i tak zawsze jest pełne. Sieć rowerowa jest rozbudowywana ale nie cieszy się wielką popularnością ze względu na odległości, górzystość, pogodę. Ja sam, będąc fanem jazdy na rowerze (jakiś czas mieszkałem w Kopenhadze), po jakimś czasie zrezygnowałem… Prawdziwym problemem Moskwy jest niesłychana centralizacja. Pół Azji Środkowej mieszka w Moskwie, drugie pół w niej pracuje. Wszystkie decyzje w regionach (nawet najdalszych) załatwia się na Kremlu. Dlatego, mówiąc obrazowo, korek na Nabrzeżu Kremlowskim to nie problem dla urbanisty ale polityka.
    @Tanaka za punkt wyjścia dla mojego tekstu wziąłem ramy, które zakreślił Gehl w swojej narracji.

    – Absolutnie krytykuje on miasto modernistyczne jako nieudane i złe.
    – Wskazuje na przestrzeń między budynkami jako na najważniejszą przestrzeń w architekturze.
    – Proponuje swoje Kopenhaskie rozwiązania jako optymalne dla tej przestrzeni.
    Absolutnie nie zgadzam się z punktem pierwszym. Uważam, że w mieście modernistycznym, obok wielu minusów (ja też je widzę!) są plusy i trzeba próbować zrobić z nich użytek (to też proponuję w swojej książce). Tak samo jak zrobiono, również rękami Gehla, z także wcześniej znienawidzonym, miastem dziewiętnastowiecznym. Nie zgadzam się również z drugim punktem. Przestrzeń między budynkami jest ważna, ale zawężanie debaty tylko do niej i ignorowanie ważności mieszkań, przestrzeni wspólnych, jest po prostu złe dla architektury. Dlatego przywołałem pod koniec tekstu pomysły modernistów – oprócz olbrzymich błędów w urbanistyce, które oni popełnili, były świetne eksperymenty nad typologiami mieszkań, budynków dla wspólnot itd. Co do samych rozwiązań Gehla – tak jak napisałem w tekście, odrobina Kopenhagi w Łodzi nie zaszkodzi. Nie widzę problemu żeby próbować tam, gdzie to jest naprawdę potrzebne. To co mnie bardziej martwi to zdominowanie debaty przez jeden punkt widzenia, sposób myślenia (który ma już swoje 40 lat!) – to nigdy nie jest dobre…

  10. Kuba Snopek
    27 listopada o godz. 11:41
    Cóż, mamy przestrzeń w budynkach i mamy między budynkami. Powiedzmy, że mamy i nad budynkami (struktura miasta z lotu ptaka) i pod nimi (infrastruktura).
    Przestrzeń w budynkach była, jest i będzie w największej mierze zależna od urządzenia jej przez konkretnego mieszkańca. Oczywiście – od typów budynków, ich planów, możliwości połączenia się i spotkania z sąsiadami, zaprojektowania strefoania:publiczne-półpubliczne-półprywatne-prywatne wiele zależy. Ale to wszystko się dzieje wewnątrz brył, a Gehl mówi przede wszystkim o tym co właśnie między budynkami.
    Co do tego co W budynku, teoretycznie wystarczy zamienić kiepski bydynek na jego lepszy odpowiednik. Ale właśnie powiązania budynków między sobą, a więc i przestrzenie miedzy nimi nie są łatwe do zmiany, bo wymagają zmian wchodzących w strukturę i organizację pracy dzielnicy lub całego miasta oraz w ludzką mentalność i sposób życia i sprawność tego życia. I to uważam za celne myśli Gehla.
    Dalej, Gehl uczula na skalę, biologię i fizjologię ludzkiego organizmu i jego konstytucję psychiczną. Niemal zapomnieliśmy już o fizycznych uwarunkowaniach człowieka. Ma 160-180 cm wzrostu, jego krok to ok 50 cm, wzrok nie spoczywa na linii horyzontu, ale opaa lekko w dół, pod kątem ok 15 stopni, chodzi nie szybciej niż 6 km/h, a i to za dużo, bo męczy i należy założyć ok 4 km/h. Człowiek musi co jakiś czas usiąść, chce popatrzeć na zieleń, bo stres cywilizacji o to woła, chce się czuć bezpiecznie w mieście, chce je rozumieć bez GPS-a,m chce widzieć dokąd prowadzi ta i tamta ulica, chce czuć, że ratusz się wyróżnia z zabudowy, chce łatwo dojść do rzeki nad która leży miasto, zamiast odbijać się od nadrzecznej autostrady i kolei. Chce pójść do narożnej knajpki bez godzinnej podróży przez miasto Itd itp. To są konieczności dobrego i normalnego życia w mieście szanującego skalę człowieka i jego konstytutywne możliwości.
    O tym jednak miasto modernistyczne w zasadzie zapomniało.Gehl o tym przypomina. O ile krytykuje w czambuł miasto modernistyczne -robi w tym źle, że miast takich są setki, jak nie tysiące i potępienie jest w dużej mierze bezpłodne – nie a się ich zburzyć i postawić od nowa w wersji idealnej, ale należy przekształcać,korzystając z rozsądnych uwah mi,n Gehla.
    Miasta modernistyczne, wyrosłe z kary ateńskiej, mają swoje niezaprzeczalne zalety, ale i koszmarne wady. Separacja na funkcje mieszkalne-pracy-rozrywki-nauki-wypoczynku dziś się nie sprawdzają i bardzo drogo kosztują, choćby w infrastrukturze oraz społecznej separacji. Niestety, mówiąc, że odchodzimy, wracamy do tego. Osobno mamy „parki technologiczne”, osobno „biznes centra”, osobno „osiedla deweloperskie”, osobno „multipleksy” i „galerie handlowe”. Tymczasem umierają reszki miejskich ulic i handlu na nich i klasycznej, pierzejowej zabudowy, pozwalającej rozumieć strukturę miasta użytkownikowi.
    Łodzi i nie tylko Łodzi, przyda się nie odrobina, ale solidna dawka Kopenhagi. Ale nie całość – to jest całkiem jasne.
    Na razie jednak Gehla nie mamy ani tej „odrobiny” w polskich miastach, ani czegoś innego – co najmniej równie trafnego. Mamy te galerie, te hiprmarkety-blaszaki, te biznes-parki i hektary ponurych parkingów rozwalające miasto oraz beton-beton-beton mostów, estakad, przepustów, ścian oporowych, a ludzie muszą uciekać gdzieś po bokach osiągnięć rodzimych specjalistów od lania betonu i asfaltu.

  11. modernistyczne osiedla Warszawy…też miałam podobne, jak większość odczucia, że blokowiska, że chaos…Rok temu szukaliśmy mieszkania dla córki studentki. I jednak wygrało jedno z osiedli z lat 60-tych. Dlaczego? Nie za duży metraż, wokół przestrzeń z oddechem, bo niezamknięta, dużo starych, rosłych drzew. Niedaleko do sklepów, szkoły, przedszkola, przychodni. Bo kiedyś zaprojektowano to wszysto jako jeden kompleks. Czyli – przychylam się do zdania Pana Kuby – spójrzmy na modernistyczne osiedla świeżym okiem i wyciśnijmy z nich wszystko co najlepsze, a zreorganizujmy to, co wadliwe. Pozdrawiam

css.php