Tarnów ma 60 kilometrów ścieżek rowerowych, Biała Podlaska niemal dziesięć razy mniej. A jak się jeździ w innych miastach Archipelagu?
„Trzysta metrów to nie jest tak mało. Nie ma niczego zdrożnego w tym, że ona ma tylko 306 metrów” – tak w rozmowie z naszemiasto.pl Andrzej Kostyński, zastępca dyrektora Miejskiego Zarządu Dróg, komentuje ścieżkę powstałą w 2014 roku w Bielsku-Białej, jedną z najkrótszych w Polsce. Całe szczęście, że gdyby któryś z mieszkańców chciał pojeździć na bielskich trasach nieco dłużej niż minutę, może udać się na pozostałe 23 kilometry dróg rowerowych. Brzmi świetnie, to w końcu przeszło 70 razy więcej, ale czy w kontekście potrzeb mieszkańców wartość ta powinna robić jakiekolwiek wrażenie?
Rządzący byłymi miastami wojewódzkimi ogłaszają kolejne kilometry oddawanych do użytku ścieżek rowerowych. Niestety, dopiero porównanie z większymi miejscowościami daje pojęcie o tym, jak naprawdę funkcjonuje się rowerzystom w Mieście Archipelagu. Rowerowa stolica Polski, Gdańsk, ma obecnie 450 kilometrów tras. Na tysiąc mieszkańców przypada tam prawie cały kilometr ścieżki. To 8 razy więcej niż w przeszło stutysięcznym Wałbrzychu.
Podobnie jest w Nowym Sączu i Chełmie – tam identyczny dystans musiałoby dzielić aż 10 tysięcy mieszkańców, a wszystkie miejskie drogi przeznaczone dla rowerów dałoby się przejechać w pół godziny. Do grupy wyjątkowo ubogo wyposażonych w trasy można zaliczyć jeszcze Sieradz (8,3 km), Ciechanów (6,7 km) i Białą Podlaską (6,7 km).
Nieco lepiej radzi więc sobie Bielsko-Biała ze swoimi 24 kilometrami. Na tyle dobrze, by otwarto tam wypożyczalnię rowerów miejskich. Szkoda tylko, że otwarcie stacji nie pociągnęło za sobą rozbudowy infrastruktury – między poszczególnymi punktami często nie da się przejechać inaczej niż jezdnią lub chodnikiem.
Na czele stawki plasuje się Tarnów, którego 60 kilometrów tras w tym zestawieniu wygląda imponująco. Nieco wymuszone oklaski należą się też Suwałkom (44 km), Częstochowie (51,9 km), Koszalinowi (46,2 km) oraz Jeleniej Górze (41 km). W każdym z tych miast można cieszyć się jazdą po ścieżkach przez nieco ponad dwie godziny. Człowiek ma nawet szansę się zmęczyć. Należy jednak traktować statystyki z przymrużeniem oka i zawczasu przygotować się na kubeł zimnej wody, bowiem według GUS „(…) długość ścieżek położonych po dwóch stronach drogi jest liczona odrębnie”. Tabele nie uwzględniają informacji, ile dróg podbija statystyki.
Nie zawsze długość trasy przekłada się na komfort jeżdżących. Rowerzyści załamują ręce – nad pomysłami urzędników i wykonawców, którzy często posługują się zasadą „najlepszy sposób na problem z rowerzystami to zrobić z nich pieszych”. Na ścieżkach ni stąd, ni zowąd wyrastają ławki (występujące często parami), słupy znaków drogowych, barierki niemające nic wspólnego z bezpieczeństwem, a nawet przewężenia przypominające bramki do wydłużania kolejek. W takim otoczeniu nagłe i niespodziewane zakończenie trasy na jezdni wydaje się niewinnym przeoczeniem.
Coraz więcej jeżdżących jest zdania, że w ich miastach nie ma ani jednego kilometra, który mógłby zostać uznany za wzorcowy. Przyczynia się do tego rodzaj stosowanej nawierzchni. Niestety, wciąż króluje kostka brukowa. Miasta, w których ustępuje innym materiałom choćby w połowie, są rzadkością. We Włocławku długość asfaltowych, wygodnych ścieżek to 2,4 km, wszystkich razem jest 17 razy więcej. W Elblągu wcale nie weselej – tam stosunek wynosi jeden do czternastu na niekorzyść asfaltu.
Na filmie: droga rowerowa w Ostrołęce, przy ulicy Witosa, ma kolor szary, chodnik – kolor czerwony. Zwykle jest na odwrót.
W tej całej ignorancji okazywanej przez władze miast cieszyć może fakt, że w „byłych wojewódzkich” coraz prężniej działają organizacje i osoby prywatne zajmujące się dialogiem dotyczącym dostosowywania miasta do potrzeb rowerzystów. Nie boją się wytykania błędów i informowania mieszkańców o fuszerkach. Mają odwagę powiedzieć, że zrobione byle jak to prawie tak samo jak niezrobione. Walczą z cięciem kosztów, chaosem chmur znaków drogowych, dopasowywaniem remontów i budowy dróg tylko dla potrzeb kierowców, trasami powstałymi przez zwykłe dostawienie znaku do chodników, ścieżkami budowanymi w bezsensownych miejscach w celu podbicia statystyk.
Niestety, do porozumienia droga daleka, co pokazuje przykład Elbląga, gdzie w tym roku zlikwidowano społecznie pełniony urząd oficera rowerowego, przeciwstawiając się tym samym ogólnopolskiej tendencji (oficerowie działają już we Wrocławiu, Poznaniu, Warszawie, Gorzowie, Suwałkach i kilkunastu innych miastach). Obawiam się, że powołany zamiast niego pełnomocnik ds. kombatantów i współpracy z wojskiem może nie poprowadzić miasta na szczyt zestawienia w kolejnych latach.
Dominika Klimek jest słupską korespondentką projektu Miasto Archipelag – Polska mniejszych miast, realizowanego przez Wydawnictwo Karakter wspólnie z Tygodnikiem POLITYKA, Trójką i Instytutem Reportażu. Więcej o projekcie także na Facebooku.
31 lipca o godz. 10:38 3416
Tarnów nie ma 60 km ddrów, Tarnów ma 60 km normalnych ulic z zakazem jazdy rowerów i 60 km dziwnych białych pasów na zwykłych chodnikach, które tylko przeszkadzają pieszym!
Ulice Tarnowa aż zapraszają do spokojnej i bezpiecznej jazdy rowerem. Ale nie – jest zakaz! Tarnów to jedno z najbardziej pseudorowerowych a w rzeczywistości antyrowerowych miast w Polsce, co jednocześnie świadczy o degrengoladzie i kompletnym sprowinjconalizowaniu się miasta (tu w rozumieniu pejoratywnym).
Podobnież Częstochowa, Zwoleń – zakazać, zakazać, zakazać. Dla bezpieczeństwa oczywiście.
31 lipca o godz. 10:47 3417
300 metrów ścieżki rowerowej w Bielsku-Białej w 2014 r. to może być wielkie osiągnięcie: wreszcie wystartowaliśmy.
Pytanie: czy dalej lecimy?
Są jakieś kolejne metry, albo choćby decymetry w budowie?
Dobrze byłoby się dowiedzieć, skąd dokąd ścieżki w polskich miastach prowadzą i o co tu w ogóle chodzi.
Raporty wymieniają długość ścieżek rowerowych, ale zdaje się, że nie mówią o sensie i systemie całości. Ścieżki są elementami systemu miasta, czy powstają bo tak akurat tu pasowało i był jakiś pieniądz do wydania ?
Brak, oraz odwoływanie „oficerów rowerowych” kiepsko świadczą o sensie robienia ścieżek. Ścieżkę umie narysować projektant, choć jest to założenie ryzykowne, asfalt umie wylać asfalciarz, co powinno się udać. A kto wymyśla sens ścieżek? Odwołany/ nie powołany oficer od rowerów, który widocznie miastu nie jest potrzebny, czy może urzędnik od trawników i chodników jeżdżący do pracy autem?
Radosne tworzenie ścieżek rowerowych jest bardzo proste i tanie: maluje się pasek na chodniku – i szlak rowerowy gotowy. Chodnik jest z płytek, płytki krzywe i połamane, rowerzyści mają poodbijane tyłki i odbite stawy, ale ścieżka jest. W terenie i w statystyce raportu.
Ile w nich jest ścieżek zrobionych jak należy? Tego też się pewnie nie dowiadujemy.
31 lipca o godz. 11:40 3418
A najśnieszniejsze jest to że w miastach „archipelgau” wprowadzenie sensownej tj przyjaznej mieszkańcow infrastruktury pieszej (pieszy winien być najważniejszy) i rowerowej byłoby znacznie łatwiesze niż w naszych „metropoliach”. Przestrzeń tych miast aż się prosi o takie rozwiązania. Ale – uwaga – nie. Nie, bo nie. Robi sie „prawdziwom miejskoś”, a wychodzą same Kalisze.
31 lipca o godz. 11:55 3419
Potwierdzam jako tarnowianin wpis Cyzyka, to klęska, a nie 60 km…. Typowy przykład, jak suche statystyki nijak się mają do rzeczywistości. Wgonili rowerzystów na chodnik, zmienili znak na „ciąg rowerowo-pieszy”, wyrementowali dzięki temu chodnik kostką z fazą, która po roku użytkowania jest totalnie pofalowana. W mieście są 3 porządne stojaki na rowery, wszystko inne to ‚wyrwikółka’.
31 lipca o godz. 13:37 3420
Oczywiście, że w małych miastach jest problem z tym, ale takie porównywania nie ma sensu, bo porównujecie rzeczy, których nie da się porównać, choćby biorąc ten Gdańsk.
Widzę, że w tych małych miastach typu Ciechanów, Sieradz braliście pod uwagę tylko prawdziwe ścieżki rowerowe, typu wydzielona droga dla rowerzystów, ciąg pieszo rowerowy czy pasy dla rowerzystów w jezdni.
Gdańsk podając swoją sieć ścieżek rowerowych zalicza też do nich ulice z uspokojonym ruchem, czyli takie gdzie prędkość dozwolona wynosi max 30 km/h, dlatego wychodzi im tak dużo kilometrów. Sami podają nawet obecnie nie 450, a 550km. Biorąc pod uwagę tylko typowe ścieżki rowerowe (bez ulic o prędkości max 30 km/h) to Gdańsk ma ich chyba około 185 km, a nie 550. To ciężko mówić, żę Gdańsk jest rowerową stolica z 185km ścieżek, jak Warszawa ma prawie 400km.
Gdyby w miastach takich jak Sieradz czy Ciechanów wliczać też ulice z uspokojonym ruchem to nie miałby po 6-8km, ale pewnie z 40-50 km.
http://www.rowerowygdansk.pl/start,168.html
http://wrower.pl/miasto/dlugosci-sciezek-rowerowych-w-polskich-miastach,2044.html
31 lipca o godz. 14:47 3421
Ścieżki rowerowe robi się po to, żeby były ścieżki rowerowe. A te robi się po to, żeby były kolorowe raporty i wydane pieniądze Duńczyka, Holendra i Niemca, którzy za to płacą. Bo u siebie mają ścieżki rowerowe. Oraz: wzrost gospodarczy i najlepsze – innowacyjność.
Innowacyjność jest tego rodzaju jak w przypadku ulic: rosnące przy nich drzewa napadają na kierowców i masowo ich zabijają. Dlatego zabija się zabójców kierowców – drzewa.