Czy potrzebujemy w Polsce Ministerstwa miast? Niedawno w Białymstoku zakończył się III Kongres Ruchów Miejskich, jego uczestnicy od początku swej inicjatywy przekonują, że potrzebna jest w Polsce spójna polityka miejska. Robią to całkiem skutecznie. Poniżej więcej o Kongresie i najważniejszych sprawach pisze Kacper Pobłocki z Uniwersytety Adama Mickiewicza w Poznaniu, członek Stowarzyszenia „Prawo do miasta” i współautor książki „Anty-Bezradnik przestrzenny: prawo do miasta w działaniu„.
Gdy kończył się pierwszy Kongres Ruchów Miejskich (KRM), pisaliśmy na gorąco, że skoro ponad sto osób, za własne pieniądze i swoim czasie wolnym spotyka się po to, aby radzić nad tym, jak naprawić polskie miasta, to „musi być w tym coś wielkiego”. Podczas tegorocznego Kongresu, który odbył się w ubiegły weekend w Białymstoku, uświadomiłem sobie jak bardzo dużo zmieniło się od 2011 r. i że do „wielkich” rzeczy często dochodzi się małymi kroczkami.
Na pierwszym Kongresie, który odbył się w 2011 r. w Poznaniu, jedna z grup roboczych w komentarzach do opracowanej przez siebie Tezy Miejskiej (łącznie przyjęliśmy ich dziewięć, a następnie, śladem Marcina Lutra, „przybiliśmy” je do drzwi ratuszy w naszych miastach ) mówiła żartobliwie, że „fajnie, że Rząd zauważył, że mamy w Polsce miasta”. Faktycznie, jeszcze 3 lata temu, hasło zintegrowanej polityki miejskiej było czymś egzotycznym, o czym mówiły tylko takie „niszowe” środowiska, jak my.
Już rok później, na drugim zjeździe w Łodzi, obradowaliśmy dwa dni nad Założeniami Krajowej Polityki Miejskiej. Idea, która w dużej mierze leży u podwalin Kongresu, zakładająca, że spora większość „lokalnych” problemów może być rozwiązana wyłącznie na szczeblu centralnym, to znaczy poprzez zmiany w prawie, oraz to, że w interesie całego kraju leży to, aby pojawiła się zintegrowana, a nie chaotyczna, polityka miejska na szczeblu centralnym była już na ustach wielu polityków i urzędników. Dlatego też powołaliśmy wtedy symbolicznie Ministerstwo Miast, właśnie po to aby pokazać, że sytuacja, w której w kwestią miast zarządzają cztery różne ministerstwa oraz kiedy jest ona regulowana szeregiem często sprzecznych ze sobą ustaw, nie służy nikomu. I aby pogonić polityków do tego, aby coś na kształt Ministerstwa Miast w rzeczywistości powołali.
W tym roku okazało się, że idea zintegrowanej polityki miejskiej w Polsce nie jest już ani egzotycznym pomysłem, ani oczywistością, ale czymś na kształt gry pozorowanej. Z jednej strony rząd RP przyjął w lipcu br. dokument, do którego uwagi wypracowywaliśmy podczas łódzkiego Kongresu, a z drugiej sygnały, jakie płyną z Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, które jeszcze rok temu miało przekształcić się (częściowo) w coś przypominającego nasze Ministerstwo Miast, mówią jednoznacznie, że będzie to dokument martwy. Potwierdzają to również działania rządu.
Dość wspomnieć o wysoce kontrowersyjnej ustawie „Mieszkania dla Młodych”, która nie tylko stanowi państwową dotację dla i tak nieźle prosperującego (bo osiągającego średnie marże na poziomie 40 procent) sektora deweloperskiego, ale też będzie nasilać obserwowane obecnie negatywne zjawiska urbanistyczne, a w szczególności proces suburbanizacji. Ustawa, która ma w teorii przeciwdziałać dramatycznej sytuacji mieszkaniowej w Polsce, w rzeczywistości sprawi, że pojawią się w szczerym polu ciasno zabudowane i drogie (subwencja państwowa zostanie najprawdopodobniej pochłonięta przez wzrost cen, więc klient jej nie odczuje) mieszkania. Nie będzie tam infrastruktury, dróg, transportu publicznego, szkół, przedszkoli czy szpitali. Taki był efekt działania ustawy „Rodzina na swoim” i taki będzie efekt obecnej ustawy.
Co z tego, że w innym dokumencie rządowym, to znaczy w Koncepcji Przestrzennego Zagospodarowania Kraju 2030, jest wyraźnie napisane, że „promowanie taniego wybudowania domu na ‚taniej ziemi’ de facto kosztuje całe społeczeństwo co najmniej dwukrotnie więcej niż w strefie o właściwej intensywności zabudowy z odpowiadającym jej uzbrojeniem”. Co z tego, że ustawa „Mieszkanie dla Młodych” jest sprzeczna nie tylko z tym dokumentem, ale i z Założeniami do Krajowej Polityki Miejskiej oraz z przygotowywanym Narodowym Programem Rewitalizacji? Efekt takiego działania będzie taki, że jedna ustawa, o ile zostanie w ogóle przyjęta, będzie naprawiać szkody, wyrządzone przez inną ustawę. Z jednej strony państwo będzie promowało ideę miasta zwartego, czyli takiego, gdzie wszystkie niezbędne rzeczy są blisko i dzięki czemu oszczędza się pieniądze, czas i energię, a z drugiej będzie pompowaćfundusze (w tym przypadku 3.5 miliarda złotych) w „rozlewanie” miasta i budowanie blokowisk w szczerym polu. Jaki w tym sens?
Dlatego postanowiliśmy wypowiedzieć się w Białymstoku w tej sprawie i wystosowaliśmy apel do Senatu RP aby odrzucił ustawę „Mieszkanie dla Młodych”. Dzień po zakończeniu Kongresu, podobny apel wystosowała Polska Rada Architektoniczna. Krytycznie wobec tej ustawy wypowiadali się też członkowie Towarzystwa Urbanistów Polskich. Jednocześnie przygotowaliśmy szereg sugestii wobec tego jak alternatywny program mieszkaniowy, który nie byłby sprzeczny z podstawowymi zasadami współczesnego myślenia o mieście, mógłby wyglądać. Nakłanialiśmy też mieszkańców aby wysyłali mail z treścią naszego apelu do swoich senatorów i senatorek i prośbą, aby zastanowili się czy faktycznie chcą przyczynić się do pogłębienia chaosu urbanistycznego w Polsce.
O ile politycy i urzędnicy dysponują biurami prawnymi, pracownikami na etatach z zapleczem administracyjnym, a deweloperów stać na promowanie opinii zgodnych z ich interesem, tak my działamy w swoim czasie wolnym, za własne pieniądze, próbując bronić głosu mieszkańców w tej nierównej grze. Ale czasami taka walka Dawida z Goliatem okazuje się zadziwiająco skuteczna. To właśnie rok temu w Łodzi jedna z organizacji wchodząca w skład Kongresu Ruchów Miejskich, Towarzystwo Upiększania Miasta Wrocławia, zainicjowała list do Ministerstwa Kultury, w którym zwracała uwagę na fakt, iż środki na renowację zabytków są bardzo niesprawiedliwie dzielona, a jedno miasto, Kraków, jest od wielu lat na bardzo uprzywilejowanej pozycji. Okazało się, że Ministerstwo Kultury poparło nasz apel i postanowiło, zamiast dawać co rocznie „ślepo” dotację dla Krakowa w wysokości 40 milionów złotych, stworzyć fundusz, który będzie dawał te pieniądze tym, którzy ich potrzebują. Co charakterystyczne, prezydenci największych miast od razu skrzyknęli się i zaczęli lobbować, aby pieniądze o pieniądze te nie mogli ubiegać się wszyscy, ale zamknięta grupa składająca się z głównie z największych ośrodków. Dlatego wystosowaliśmy kolejny apel, aby nie tworzyć kolejnego „klubu uprzywilejowanych”, ale aby o środki te mogli ubiegać się wszyscy.
Oba „pożary”, które przyszło nam gasić na białostockim Kongresie, pokazują niezbicie, iż polityka miejska jest w tej chwili areną, którą rządzą „niewidzialne łokcie” (a nie mityczna „niewidzialna ręka”) – to znaczy rację ma ten, kto jest silniejszy, kto skuteczniej przebije się przez urzędnicze korytarze i „załatwi” swoją sprawę. Prezydenci polskich miast, co charakterystyczne, promują wciąż retorykę konkurencji (i dlatego tak chętnie wyciągają któryś z wielu rankingów, aby pokazać, że to ich miasto jest lepsze od innych w jakiejś tam dziedzinie) a jeśli już zaczynają ze sobą kooperować, to głównie po to, aby wyciągnąć coś z tego dla siebie i wykolegować pozostałych. Nasza filozofia myślenia o mieście jest zgoła odmienna: zakładamy, że więcej nas łączy niż dzieli i że miasto nie jest grą „zero-jedynkową” w której zwycięstwo jednych jest zależne od porażki drugich. Pokazujemy, że można myśleć o mieście jako o dobru wspólnym i żesytuacje, w której na określonych rozwiązaniach zyskują wszyscy, nie są utopią. Zresztą za udowodnienie, iż współpraca bardziej się opłaca niż rywalizacja, uhonorowano kilka lat temu nagrodą Nobla z ekonomii.
A to, że coraz więcej nas łączy, jest podstawowym wnioskiem, jaki wyciągnąłem z tegorocznego Kongresu. O ile w Poznaniu trzy lata temu, dyskusja nad tezami trwała niemal dwa dni i była niezwykle burzliwa, wspomniane powyżej oraz dwie inne „rezolucje” (jedna dotyczyła referendów, a druga kwestii lokalnej w Białymstoku) zostały przyjęte przez aklamację. Przez pierwsze dwa lata swojego istnienia, Kongres Ruchów Miejskich był przede wszystkim platformą wymiany myśli i animacji dyskusji o „dobrym mieście”. Na początku naszym głównym celem było stawianie pytań, a nie dawanie na nie odpowiedzi. Dzisiaj już na część odpowiedzi mamy i okazuje się, że jesteśmy w nich zaskakująco zgodni. To jest namacalny efekt naszej pracy i wszystkich tych dyskusji, jakie odbyliśmy. I dlatego o ile wcześniej unikaliśmy jakichkolwiek form bardziej sformalizowanej współpracy, przekonanie, iż jest ona w tej chwili potrzebna, przyświecało idei, aby tegoroczny kongres miał głównie charakter „roboczy” i nie był, w odróżnieniu od dwóch poprzednich, dużym i hucznym, zjazdem, ale możliwością wypracowania właśnie zasad takiej kooperacji. I to stanowiło najważniejszy, choć może chwilowo najmniej spektakularny, efekt białostockiego spotkania. Ale nasza trzyletnia działalność pokazuje, iż czasami właśnie do „wielkich rzeczy” dochodzi się takimi małymi kroczkami.
Komentarze: 2
Dodaj komentarz »