Zbigniew Oprządek z Krosna ma dylemat: waha się, czy naprawiać rozlatujące się drzwi do swojej księgarni, czy zamknąć je po raz ostatni.
Pierwsze wspomnienie związane z książkami…
Zbigniew Oprządek: – Były, odkąd pamiętam. O tym, jak dużo ich czytałem i jak bardzo lubiłem je mieć przy sobie, niech świadczy to, że od tego lubienia w pewnym momencie ugiął się strop w rodzinnym domu, przez co i ja, i one musieliśmy poszukać sobie nowego lokum. Żeby zdobyć kolejne, część już w podstawówce zanosiłem do antykwariatu i sprzedawałem.
Jak pan został księgarzem?
Zawodowo sprzedażą książek zająłem się przez przypadek, w latach 80., po szkole średniej: często chodziłem do antykwariatu Domu Książki i pewnego dnia okazało się, że mają wolne stanowisko. Przez 2,5 roku nauczyłem się trochę handlu. Potem miałem kilka lat przerwy, sporo podróżowałem. Gdy wróciłem, okazało się, że antykwariatu już nie ma. Postanowiłem otworzyć własny: znalazłem lokal na tyłach domu przy ul. Piłsudskiego, pierwszego dnia przyniosłem dwie walizki książek, rozłożyłem je na stoliku, sprzedałem, następnego dnia przyniosłem kolejne, i znowu. Z czasem zacząłem handlować również nowymi książkami, zatrudniłem pomocnika. To był 1991 rok. Ten czas wspominam najlepiej. Prawda, że paradoks? Najlepiej i najprzyjemniej było wtedy, kiedy było najtrudniej.
To był czas rozwoju, prawda?
Tak. Trzy lata później przeniosłem się do nowego lokalu, przy rynku. Wynająłem go od urzędu miasta. Centrum Krosna, stolicy województwa, jego mieszkańcy mają coś do powiedzenia, są ambitni, a ludzie spoza miasta odwiedzają je, żeby coś załatwić, więc ruch jest duży, myślałem. Nie myślałem natomiast o tym, że czynsz jest dziesięć razy wyższy. Zacząłem o tym myśleć, gdy zaczęła się stagnacja, a ta przyszła wkrótce po przenosinach. Ale stagnacja i tak była dobrym okresem. Klientów nie brakowało: jedni sprzedawali książki (tak jak ja wymieniali księgozbiór lub z różnych powodów się go pozbywali), inni kupowali – niektórzy używane, a niektórzy nowe. Jeszcze inni niemal wymusili na mnie handel podręcznikami szkolnymi, zwłaszcza z drugiej ręki. W przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego ustawiały się po nie długie kolejki. Musiałem nawet zatrudniać na sezon pomocników. Dzięki podręcznikom mogłem podreperować finanse księgarni i nie martwić się tym, że w jakimś okresie roku obroty spadną.
Ale zaczęły stopniowo spadać. Z jakiego powodu?
Częściowo na pewno z powodu wielkich sieci, które pojawiły się nie tylko w wielkich miastach, oraz księgarni internetowych. Ale w dużej mierze z powodu emigracji: z Podkarpacia wyjechała za pracą ogromna liczba osób, zwłaszcza młodych – moich dawnych klientów. Czasami mnie odwiedzają, gdy przyjeżdżają na wakacje z Londynu czy Oslo. Z kolei ci, którzy nie wyjechali, kupują rzadziej, ponieważ wbrew temu, co mówiono, niewielkie pięć procent podatku VAT na książki wprowadzone kilka lat temu w wielkim stopniu przyczyniło się do obniżenia czytelnictwa. Najgorsze jest jednak to, że zostały ograniczone możliwości handlu używanymi podręcznikami, bo z roku na rok wprowadzane są nowe podręczniki i uczniowie muszą kupować nowe.
Walczy pan?
Na tyle, ile mogę. Od pięciu lat jestem na Facebooku – opisuję ciekawe pozycje i prezentuję nowości. Kiedyś próbowałem „myszkowania”: wrzucałem opis i zdjęcie książki, klienci przychodzili, przeszukiwali półki, ten, kto znalazł książkę pierwszy, mógł ją zabrać. Pomagały mi w tym córki, ale odkąd nie mogą, już tej akcji nie prowadzę. Od dwóch lat sprzedaję też książki w internecie, ale kupują w niej tylko ci, którzy znają moją księgarnię. Inni wolą znaną sieć. Od początku natomiast, oprócz tego, co w każdej księgarni być musi – „Harry’ego Pottera” czy „Dziennika Bridget Jones” – sprzedaję rzeczy, których nie sprzedają w sieciówkach: książki, których nakłady dawno się wyczerpały, publikacje o regionie, stare pocztówki, grafiki, płyty winylowe czy zdjęcia.
To jednak wciąż za mało, aby konkurować z gigantami. Oczywiście, że chciałbym – ba! marzy mi się wspaniała księgarnia z kawiarnią i spotkaniami autorskimi, ale moje zapchane książkami po sufit 56 metrów kwadratowych nie wystarczy na kawiarnię, nie wspomnę o wymogach, które musiałbym spełnić, aby ją otworzyć. A i autorzy oczekują dzisiaj wygody i zapłaty z góry. Wolałbym więc chyba zrobić tu wreszcie remont: wymienić drzwi, które rozlatują się ze starości, i ściągnąć boazerię, która jest tu od początku. Nie wspomnę już o wymianie regałów, tych, które kupiłem w momencie przenosin księgarni.
Czy może pan liczyć na jakieś wsparcie ze strony urzędu miasta?
Urząd nie przeszkadza, a to już dużo. I muszę przyznać, że po dwudziestu latach obniżono mi wreszcie czynsz. Zamiast niższej stawki wybrałem jednak dodatkowych 20 metrów powierzchni.
Czyli robi pan plany na przyszłość…
Znalazłem się w pułapce mojej księgarni. Z jednej strony stworzyłem miejsce, o którym klienci mówią, że czują w nim coś, czego nie ma w sieciówkach, i że nie wyobrażają sobie Krosna bez mojej księgarni, a z drugiej – jej prowadzenie jest coraz trudniejsze: obroty spadają, a ja sam mam coraz więcej pracy. Teraz będę miał jej jeszcze więcej, ponieważ mój wieloletni pracownik poszedł na rentę, a ja nie zatrudniłem nikogo na jego miejsce. Z jednej strony na wspomnianych 20 dodatkowych metrach bardzo chciałbym utworzyć galeryjkę z pracami zaprzyjaźnionych artystów, a z drugiej – waham się, czy jest sens naprawiać te rozlatujące się drzwi, czy lepiej zamknąć je po raz ostatni.
Zbigniew Oprządek postanowił jednak wymienić drzwi do swojej księgarni. Od razu wymieni też okno.
Dawid Iwaniec jest dziennikarzem portalu Krosno24.pl, absolwentem Polskiej Szkoły Reportażu, a także krośnieńskim korespondentem projektu Miasto Archipelag – Polska mniejszych miast, realizowanego przez Wydawnictwo Karakter wspólnie z Tygodnikiem POLITYKA, Trójką i Instytutem Reportażu. Więcej o projekcie także na Facebooku.
Damian Krzanowski jest fotoreporterem portalu Krosno24.pl, autorem bloga Krosno Street Photography.
Komentarze: 7
Dodaj komentarz »