Straszne słowo „depopulacja” coraz silniej przebija się do codziennego słownika polityk miejskich.
Dotychczas odnosiło się głównie do dwóch obszarów metropolitalnych, katowickiego i łódzkiego. Z łódzkiego „wyparowało” od 1990 r. 137 tys. mieszkańców, z katowickiego 373 tys. To jednak dopiero początek.Najgorsze przed nami i naszymi miastami, zgodnie z prognozami region łódzki nadal będzie się wyludniać i do 2050 r. straci kolejnych 229 tys. osób, katowicki aż 621 tys. (co daje w sumie od 1990 milion). Łatwiej wskazać metropolie, które obronią się wraz ze swymi regionami przed depopulacyjnym trendem. To Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Trójmiasto. Na zmniejszanie się liczby ludności nakłada się starzenie tych, którzy pozostaną. Niby to wszystko wiedzieliśmy, do dziś jednak nie powstała żadna spójna strategia radzenia sobie z nieuchronnym problemem.
Konsekwencje nadchodzących zmian najlepiej czują prezydenci miast, w środę, 30 marca, Unia Metropolii Polskich zorganizowała debatę o konieczności spójnej polityki osiedleńczej, ogłaszając w tej sprawie apel. Demograficznego trendu nie da się szybko zmienić, nawet jeśli zadziała program 500+ i Polacy zaczną się mnożyć. Już potrzeba rąk do pracy w wielu zawodach, dlatego coraz pilniej należy myśleć o przyciąganiu do polskich miast także imigrantów, bo własnymi siłami nie damy rady. Zwłaszcza że podobne problemy do Polski mają praktycznie wszystkie kraje Unii Europejskiej, więc te bogatsze stawać się będą atrakcyjnym miejscem do migracji dla młodych Polaków (którzy zresztą już z tej opcji chętnie korzystają).
Blisko trzygodzinna dyskusja z udziałem prezydentów polskich metropolii i ekspertów pokazała, przed jak złożonym problemem w Polsce stoimy. Jeśli polityka osiedleńcza ma się powieść i choć w części powstrzymać depopulację, potrzebne jest współdziałanie władz wszystkich szczebli, spójne regulacje prawne, innowacyjne polityki miejskie, zmiany strategii rozwojowych miast i regionów, które dotychczas koncentrowały się na inwestycjach w mniej i bardziej potrzebną, na pewno kosztowną infrastrukturę. Jeśli w podobny sposób zużyjemy środki z obecnej perspektywy budżetowej Unii Europejskiej, tylko pogłębimy nadchodzący kryzys wynikający z depopulacji.
Jak przekonywał prof. Marek Kozak, powinniśmy inwestować w czynniki wzrostu produktywności, a nie kosztowne zabawki (nawet jeśli wydają się potrzebne), jeśli tej produktywności nie zwiększają. Bo zostaną na wiele lat i trzeba będzie ponosić koszty ich amortyzacji, kiedy wielu samorządów nie będzie już na to stać. Niestety, aktualny kontekst polityczny pokazuje, jak trudno będzie uruchomić skuteczną politykę proimigracyjną. Prowadzą ją na własną rękę do pewnego stopnia miasta, lub raczej – doświadczamy spontanicznej migracji głównie mieszkańców Ukrainy.
Ale liczenie na to, że również za 10-15 lat będziemy obsługiwać deficyt demograficzny imigrantami z Ukrainy, jest złudzeniem, bo Ukraina przeżywa niemniej szybką depopulację. Czy gotowi będziemy przyjmować przybyszów z innych obszarów kulturowych? Retoryczne pytanie. Podobnie jak pytanie o to, czy oni będą chętnie jechać do Polski.
Przy okazji debaty UMP ujawnił się także jeden charakterystyczny problem, wytknięty przez jedną z uczestniczek. Główne zagadnienie polityki osiedleńczej, zresztą też wskazane w tytule spotkania, to jak przyciągać ludzi młodych. Dyskusja zdominowana jednak była przez pokolenie 50+, z męską głównie obsadą. Czy to nie jest właśnie jeden z syndromów, jaki powoduje, że młodzi w Polsce zamiast czekać, aż „dorośli” rozwiążą ich problemy, pakują walizki, by organizować sobie życie samodzielnie tam, gdzie ich młody wiek nie jest barierą dla poważnego traktowania?
Piszę samokrytycznie, bo opisywaną debatę moderowałem. Mam jednak nadzieję, a nawet przekonanie, że kolejne dyskusje już o konkretnych aspektach polityki osiedleńczej odbywać się będą w precyzyjniej dobranym gronie uwzględniającym także samych zainteresowanych.