Festiwale, festiwalizacja, festiwaloza – trzy stopnie ważnego wymiaru kultury polskich miast.
Chyba wszystkie starają się gościć mniejszy lub większy festiwal, czy raczej całą ich kolekcję. Nie wszystkim jednak udaje się rzeczywiście dzięki festiwalom poprawić jakość kultury w mieście i miejskiego życia.
https://soundcloud.com/e-bendyk/tomasz-szlendak-lublin
Lublin, żeby nie gdybać, postanowił się zbadać. W efekcie dużych badań o charakterze ilościowym i jakościowym powstał obszerny, bardzo ciekawy raport.
Przedstawia on efekt czterech wiodących lubelskich festiwali (Noc Kultury, Wschód Kultury – Inne Brzmienia, Carnaval Sztukmistrzów, Jarmark Jagielloński), organizowanych przez Warsztaty Kultury (miejska instytucja kultury) na życie miasta. Przebadano najróżniejsze aspekty: uczestników, ich zadowolenie i ile zostawiają pieniędzy.
Efekt biznesowy? Proszę bardzo:
75 mln złotych to wydatki uczestników wszystkich festiwali niemieszkających w Lublinie w związku z całością pobytu w mieście. Pieniądze te przeznaczane są przede wszystkim na jedzenie, kupowane zarówno w restauracjach i pubach, jak i punktach handlowych.
Wnioski te potwierdzają sami przedsiębiorcy ze Starego Miasta. 90 proc. przebadanych osób przyznaje, że festiwale pozwalają zwiększyć obroty w ich firmach, i to nawet o 63 proc. w porównaniu do zwykłych dni.
Uczestnicy:
Dzięki badaniom poznaliśmy też lepiej samych uczestników. Wyniki pokazują, że publicznością czterech flagowych lubelskich festiwali są przede wszystkim osoby z pokolenia Y (w wieku 20–36 lat), a następnie z pokolenia X (w wieku 37–52 lata). Uczestnicy festiwali najczęściej mają wykształcenie wyższe oraz oceniają swoją sytuację finansową jako dobrą i bardzo dobrą. Można zatem powiedzieć, że publiczności festiwalowe to przede wszystkim osoby w młodym i średnim wieku, dobrze sytuowane, po studiach wyższych.
Powyższe cytaty pochodzą z omówienia raportu, nie będę go streszczał bo można go przeczytać, natomiast warto zwrócić uwagę na dyskusję podczas konferencji, podczas której autorzy badania, dr Aleksandra Kołtun i prof. Marcin Lipowski, przedstawili wyniki swej pracy.
Dyskusja podzieliła się na dwie frakcje (w uproszczeniu): marketingową i społeczną. Przedstawiciele frakcji marketingowej podkreślali konieczność rozwoju festiwali jako produktów i marek, ich komercjalizację, nowoczesny marketing, by zbudować wokół jak najbardziej lojalną i „jakościową” publiczność. Do tego dochodził wątek włączenia festiwali do myślenia o rozwoju przemysłów kreatywnych i sektora kreatywnego w mieście.
Frakcja społeczna, do której zaliczę siebie, prof. Tomasza Szlendaka, Agatę Etmanowicz, wychodziła od wiedzy społecznej, jaką badanie ujawnia. A mówi on, że festiwale – znakomite przedsięwzięcia pod względem jakości oferty, jej wykonania i odbioru – mimo że mają w pełni otwarty charakter: są bezpłatne (w większości wymiarów) i odbywają w otwartej przestrzeni publicznej, to jednak zamiast włączać, przyczyniają się do segregacji społeczności Lublina. Z oferty korzystają głównie przedstawiciele klasy średniej, i to wyższych jej rejestrów. Dlaczego?
Odpowiedzi jest wiele, ciekawe obserwacje dołożył Tomasz Szlendak, posługując się swoimi badaniami nad kulturą m.in. Warszawy.
Życie kulturalne w polskich miastach ma głównie charakter towarzyski – uczestniczymy wtedy, gdy ktoś nas wyciągnie: partner/partnerka, znajomy, dzieci/rodzice. Tymczasem coraz większym wyzwaniem jest rosnąca izolacja, zwłaszcza osób starszych. Kto ma ich „wyciągać”? Problem będzie narastał, dobrze pokazuje to najnowsza Wrocławska Diagnoza Społeczna.
To tylko jedna z obserwacji, bo przecież na „nieuczestniczenie” wpływ ma wiele kwestii. Choćby to, że dziś głównym kanałem informowania o kulturze stał się Facebook, który wbrew temu, co myślą korzystający z tego serwisu, nie jest medium powszechnym. Zwłaszcza wśród starszych. Dochodzą bariery kompetencji, statusu. W każdym razie otwarte festiwale stają się, wbrew intencjom ich twórców, instrumentami dystynkcji i służą w stabilizowaniu podziałów klasowych. Jeśli teraz dalsza ich ewolucja będzie polegała, jak sugerują przedstawiciele frakcji marketingowej, na „uproduktowieniu”, to proces tylko się wzmocni.
Miasto musi więc odpowiedzieć sobie, jaką rzeczywiście funkcję mają te wydarzenia pełnić. Być elementem polityki promocyjnej? Polityki kulturalnej? Społecznej? Czy wpisać je w strategię rozwoju gospodarczego? Szukając odpowiedzi, warto jednak zdać sobie sprawę, że coraz wyraźniej widać, że traktowana do niedawna „neutralna” polityka kulturalna polegająca na rozwoju infrastruktury kultury (filharmonie, muzea) i wydarzeń miała w istocie charakter klasowy.
Jak zauważają autorzy Wrocławskiej Diagnozy Społecznej, miasto staje się jednak w coraz większym stopniu przestrzenią walki różnych, również uwarunkowanych klasowo wizji dobrego życia i dobra wspólnego.
Walka ta może przebiegać z wykorzystaniem różnych instrumentów: decyzji politycznych władz miasta decydujących o finansowaniu przedsięwzięć; dyskursu w sferze publicznej, na który największy wpływ mają elity; decyzji konsumenckich; w końcu nie można wykluczyć przemocy, do jakiej uciekać się będą ci, którzy nie mają lub nie umieją zabrać głosu w debacie politycznej i publicznej, nie mają dość pieniędzy na bycie konsumentami, a odkrywają potrzebę obecności. Jak więc widać, sprawa festiwali i wiedza, jakie dają badania nad nimi, mają wymiar nie tylko kulturalny, ale i polityczny.
W Lublinie jest duża świadomość całej tej złożoności, czego najlepszym wyrazem był ubiegłoroczny Lubelski Kongres Kultury. Kwestia rzeczywistego włączenia była jednym z ważnych tematów, podobnie jak kwestia festiwali. Najlepiej zresztą poziom zaawansowania lubelskiej debaty oceniają eksperci spoza Lublina, Tomasz Szlendak i Agata Etmanowicz.
https://soundcloud.com/e-bendyk/agata-etmanowicz-o-lubelskich-festiwalach