W piwnicy Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu urządziła się kawiarnia „Wejściówka”. A w wejściówce urządził się z kolei Klub Zasadniczo Dyskusyjny.
Nie mogło się więc obyć bez dyskusji.Rozmawialiśmy o wizerunku Polski, o tym, czy istnieje lub nie narodowa/państwowa narracja, nie zabrakło odniesień do MaBeNy i do aktualnego kontekstu związanego z ustawą o IPN.
Ten wszakże nie budził takich emocji, jakie wylewają się z mediów głównego nurtu, bo organizatorom spotkania, Jarosławowi Jarry Jaworskiemu, i Mateuszowi Łapińskiemu zależało na dotarciu do sedna problemu, co uczestnicy (Joanna Modrzyńska, Tomasz Butkiewicz, Patryk Wawrzyński i ja) z publicznością chętnie zaakceptowali.
Trudno streścić intensywną, półtoragodzinną dyskusję. Główne jednak z niej wnioski:
Po pierwsze, nie mylić pojęć, czyli nie należy mieszać propagandy z soft power, czyli budowaniem uznania i pozycji w świecie za pomocą kultury.
Po drugie, żadna propaganda nie doprowadzi do stworzenia pozytywnej narracji, bo dla tej podstawą są dobrze opowiedziane fakty i prawdziwe (nawet jeśli podkolorowane) historie, a nie fake news i ocenzurowane wersje historii.
Po trzecie, niezależnie od tego, czy mowa o propagandzie czy o polityce wizerunkowej, czy o polityce kulturalnej, każda wymaga talentu, którego obecnym sprawującym władzę w Polsce brakuje. I ta właśnie atrofia talentu jest największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narracyjnego, o którym tak wiele prawi Andrzej Zybertowicz.
O ile więc w tej chwili mamy do czynienia z narracyjną katastrofą, to pozostaje pytanie, czy wcześniej, przed 2015 rokiem, istniała jakaś spójna polska narracja? Tu pełnej zgody nie było, choć niewątpliwie podstawą dla kreowania wizerunku Polski były zarówno konkretne osiągnięcia, jak i atrakcyjność żywej kultury, nieźle pokazywanej za granicą przez Instytut Adama Mickiewicza.
To kilka szybkich refleksji, bo samo spotkanie było dla mnie okazją do ruszenia się do Torunia, gdzie już dość dawno nie byłem. A jest to miasto z wielu powodów bardzo ciekawe. To, co zaskakuje najbardziej, to poziom zadowolenia torunian z własnego miasta, który można chyba tylko porównać z poziomem zadowolenia z siebie i swego grodu wrocławian.
Spojrzałem, co pisaliśmy o Toruniu cztery lata temu w cyklu „Portrety polskich miast” – wtedy odwoływaliśmy się do Diagnozy społecznej, teraz można posiłkować się badaniami zrealizowanymi przez „Gazetę Wyborczą ” i TOK FM. Nic się nie zmieniło, choć oczywiście w ciągu czterech lat zmieniło się miasto, choćby za sprawą autostrady A1. To m.in. dzięki niej wzrosła dostępność komunikacyjna, co przekłada się na ponad dwa mln turystów zjawiających się w mieście Kopernika w ciągu roku.
By ich obsłużyć, podwoiła się liczba miejsc noclegowych i jednocześnie poprawiła ich jakość (sam trafiłem do bardzo sympatycznego, starego Hotelu pod Orłem na Starym Mieście), przybyło także dobrej gastronomii, przy czym ceny dla gościa np. z Warszawy są bardzo łaskawe. Inna sprawa, że zimowe zwiedzanie Starego Miasta odsłania rysy na pięknym gotyku – cóż, miasto nie należy do najbogatszych, co widać po witrynach, i tych otwartych, i tych czekających na najemców.
Różne dysonanse wyjaśniał przed laty Tomasz Szlendak, dyrektor Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika:
Torunianie we własnym mniemaniu są ludźmi wyjątkowymi, stworzonymi do wyższych celów. Dla ludzi z zewnątrz to bywa męczące. Ale ma duży wpływ na lokalne dobre samopoczucie i samozadowolenie – tłumaczy. Poczucie wyższości torunian przejawia się nawet w żartach. O sąsiadach mówią, że mieszkają w Brzydgoszczy. A większość studentów przyjeżdża do nich z „warmińsko-murzyńskiego”. Jednocześnie sam Toruń nie jest ósmym cudem świata. – Choć potencjał mamy na poziomie Radomia czy Rzeszowa, to porównujemy się raczej z Krakowem i Wrocławiem. Chętnie i wybiórczo podpierając się przy tym przeszłością, która nie do końca jest nasza – mówi Szlendak.
Toruń, miasto niewątpliwie z charakterem. I co ważne, miasto, gdzie w piwnicy teatru można ciekawie porozmawiać z mądrymi ludźmi.