Duże miasta coraz pilniej odczuwają konieczność tworzenia związków metropolitalnych z otaczającymi gminami. Państwo w tym nie pomaga, więc nie czekając, samorządowcy dogadują się po swojemu.
Krok naprzód, dwa w tył
Bydgoszcz i 18 otaczających ją gmin wiosną 2016 r. zdecydowało, że będą tworzyć związek metropolitalny w ramach przyjętej w 2015 r. ustawy. Niestety, ustawa straciła moc z chwilą, gdy kolejny akt prawny powołał Górnośląsko-Zagłębiowską Metropolię. To, że powstała GZM, ucieszyło wszystkich, bo w końcu mamy w Polsce pierwszą formalnie utworzoną strukturę ponadmiejską, ze źródłem finansowania i konkretną robotą do wykonania.
Mało kto rozumie, dlaczego jednocześnie cofnięto możliwość tworzenia innych związków metropolitalnych w ramach opisanego ustawą generycznego mechanizmu. Skoro jednak nie można na razie powołać związku, Bydgoszcz, dwa powiaty i 18 gmin założyły Stowarzyszenie Metropolia Bydgoszcz, by integrować się w ramach wielostronnego porozumienia. Rozmawialiśmy o tym 13 września, polecam obejrzenie nagrania wideo, bo dyskusja była bardzo gorąca.
Bydgoszcz-Toruń: duopolis jeszcze nie teraz
Temperaturę podniósł prof. Grzegorz Gorzelak z EUROREG Uniwersytetu Warszawskiego, który przekonywał, że optymalnym rozwiązaniem byłaby integracja w oparciu o dwa duże miasta, Bydgoszcz i Toruń. Leżą na tyle blisko siebie, że ich współpraca i łączenie zasobów wydają się oczywiste. Pozostali uczestnicy dyskusji przekonywali, że to, co oczywiste z punktu widzenia Warszawy, zupełnie inaczej wygląda na miejscu.
Antagonizm bydgosko-toruński ma się dobrze, zdaje się, od 700 lat i na razie mało jest przesłanek, by zamienić go na energię integracji. Jak pokazywał na analizach ruchów ludności do pracy, kwestia nie tylko w prestiżu i uwarunkowaniach politycznych, ale głównie w zakorzenionych ludzkich praktykach. Bydgoszcz jest otoczona „swoimi” gminami, które historycznie współtworzyły region, podobnie jest z Toruniem.
Współpraca zamiast ekspansji
Zamiast łączyć na siłę, organizmy niechcące się połączyć, lepiej dostrzec, że sama inicjatywa bydgoska jest wyrazem głębokiej ewolucji w relacjach między samorządami. Rafał Bruski, prezydent Bydgoszczy, szczerze mówił, że jeszcze nie tak dawno myślenie o metropolii oznaczało powiększanie miasta metropolitalnego poprzez aneksję sąsiednich gmin (tak jak niedawno stało się z Opolem i co praktykuje Rzeszów).
Model ekspansywny jednak stracił już powab i samorządowcy odkrywają zalety dobrowolnej współpracy. Chęć do niej wynika z prostego faktu, że wiele podmiejskich gmin na skutek suburbanizacji zasiliło się miejską klasą średnią, dzięki czemu okrzepły ludnościowo i finansowo. W efekcie też nabrały siły negocjacyjnej.
Idzie nowe
Tworzenie ponadmiejskiego zrzeszenia gmin po prostu opłaca się wszystkim. Gdyby obowiązywała ustawa o związkach metropolitalnych, za ten integracyjny zapał byłaby jeszcze finansowa premia w postaci części podatku, który zasilałby budżet metropolii – jak szacują bydgoszczanie, mogłoby to nawet być ok. 80 mln zł rocznie, w sam raz na rozbudowę transportu publicznego.
Niezależnie jednak od rozstrzygnięć legislacyjnych widać wyraźnie, że wkraczamy w nowy etap rozwoju polskiej samorządności, który jest odpowiedzią na dotychczasowe i nadchodzące procesy cywilizacyjno-społeczne: rozlewanie się miast, zmiany demograficzne, starzenie się ludności, przemiany struktury gospodarki. Tą odpowiedzią jest integrowanie funkcji, a działania metropolizacyjne podejmowane są w zasadzie we wszystkich dużych aglomeracjach.