Tak naprawdę medialna siła nowych ruchów miejskich ma bardzo proste przyczyny. 25 lat po upadku komunizmu ludzie w Polsce są w oczywisty sposób zmęczeni tymi samymi nazwiskami u władzy, zgranymi gębami w telewizorach, tonami obietnic bez pokrycia. Nagle okazuje się, że wyścig, w jakim od ćwierć wieku nadganiamy resztę Europy, tego bardziej świadomego Kowalskiego zaczyna męczyć. Ważne okazuje się „tu i teraz”, a nie „kiedyś” czy „wkrótce”. Wraz z postępującą świadomością społeczeństwa w kwestii ekologii (segregacja śmieci, emisje trujących gazów), zdrowia (setki akcji promujących zdrowy styl życia), pożywienia (coraz bardziej popularna ekologiczna żywność) czy wreszcie stylu mieszkania (ważne jest, jak mieszkamy, gdzie mieszkamy, gdzie spędzamy czas wolny) – postulaty miejskich aktywistów zdają się trafiać w sedno.
Któż bowiem z nas nie chciałby mieszkać w miastach pełnych zieleni, zdrowego powietrza, gęstej sieci ścieżek rowerowych, bez korków, z ekologiczną i efektywną komunikacją, parkami dla rodzin z dziećmi, odpowiadającą na potrzeby edukacją przedszkolną i szkolną? Miastach, gdzie o jakości życia mieszkańca decyduje jego najbliższa okolica, przyjazna, pełna atrakcji i malłych inwestycji czyniących życie lepszym. I, co najważniejsze, za stosunkowo niewielkie pieniądze, w porównaniu do bizantyjskich wydatków na stadiony, hale koncertowe, imponujące rozwiązania komunikacyjne, jakie serwują nam wybierani na długoletnie kadencje prezydenci z 60-tką na karku.
Ujmując sprawę ostro: albo mamy do czynienia z zupełnie nową, świeżą jakością i przypomnieniem politykom, do jakich zadań powołali ich wyborcy, albo z czystej krwi populistami odwołującymi się do bliskich każdemu haseł: zdrowie, wypoczynek, aktywność, edukacja, czystość, swoboda decydowania. Dodajmy: niemających zbyt wielu pomysłów na to, jak skutecznie wprowadzić je w życie. Jeśli to pierwsze, to grupie entuzjastów spod szyldu „miejskich aktywistów” warto głośno zaklaskać. Jeśli to drugie – może się okazać, że szczytne hasła i idee to tylko trampolina dla sprytnych działaczy, którzy po plecach swych wyborców zakwitną w polityce na długie lata. I niczym nie będą się różnić od krytykowanych wcześniej przeciwników.
A czy postulat „miasta przyjaznego mieszkańcom” to coś nowego? Zapytam inaczej: czy nie dziwne jest, że choć jeszcze rok temu lokalnym politykom z Warszawy czy Krakowa przez myśl nie przeszło szermować podobnymi hasłami, teraz niemal każdy okazuje się wielkim orędownikiem haseł miejskich aktywistów? Dawniej politycy prześcigali się w planowaniu spektakularnych inwestycji, rozdmuchiwaniu marketingu swych miast ponad normę. Teraz bez zająknięcia opowiadają o ścieżkach rowerowych, zrównoważonym rozwoju, ekologii, a przede wszystkim o „wsłuchiwaniu się w głos mieszkańców”.
Nic dziwnego, że akurat na to zwrócili uwagę. W samym tylko Krakowie w ciągu kilkunastu miesięcy blisko milion mieszkańców zmieniło diametralnie zdanie w strategicznej dla rozwoju miasta kwestii zimowych igrzysk 2022 (z 70 proc. za zrobiło się 70 proc. przeciw). Dokonali tego właśnie miejscy aktywiści (inna sprawa, że obywatelskiemu komitetowi Kraków przeciw Igrzyskom było łatwiej, bo regularnie argumentów przeciw dostarczał kolejnymi wpadkami… sam komitet organizacyjny). A jednak. Pomysł igrzysk upadł w referendum, przegrani podkulili ogony, wygrani przekuwają właśnie swój sukces na polityczny oręż…
Choć nadal mamy problemy z definicją zjawiska „miejskich aktywistów”, z pewnością warto im się przyjrzeć. Kim są, co nimi kieruje, kto nimi rządzi, jakich są politycznych poglądów. Czy to lewacy, centryści, anarchiści, społecznicy, populiści? Na razie medialnie radzą sobie znakomicie, co nie powinno dziwić w kraju, w którym politycznym tematem numer jeden są taśmy, a numer dwa – ponowne zjednoczenie pewnej konserwatywnej partii przez tych samych co niegdyś polityków.
Polityczna obecność miejskich aktywistów jeszcze na dobre się nie zaczęła, a już zostanie poddana wyborczemu sprawdzianowi. Będzie to odpowiedź na pytanie, czy w dzisiejszych czasach również i politykę da się robić spontanicznie, na fali społecznego entuzjazmu, nośnych haseł, wciąż bez politycznego zaplecza, wyrazistych liderów, z pomocą Facebooka czy Twittera, nie stroniąc od kontrowersji oraz happeningów. Bo kto wie, czy w szeregach pomijanych latami przy politycznych rozdaniach Zielonych nie wyrośnie nam za chwilę jakiś polski Joshka Fischer…
Rafał Romanowski
Komentarze: 1
Dodaj komentarz »