To był intensywny dla warszawiaków weekend. Na placu Zbawiciela żegnali Tęczę, w Muzeum Sztuki Współczesnej finiszowali wystawę „Year Zero”, w Forcie Sokolnickiego cieszyli się wraz z Ukraińcami z ich Święta Niepodległości. Na Pradze korzystać mogli z uroków Otwartej Ząbkowskiej.
Kultowe miejsce prawobrzeżnej Warszawy zamknięte dla ruchu samochodowego odsłoniło wszystkie swe uroki. Knajpy i kawiarnie opanowały całą uliczną przestrzeń, fragment ulicy zamienił się w plażę, dzieciaki mogły się nawet kąpać w zaimprowizowanym basenie. Stołeczni hipsterzy mieszali się w duchu zgody z rdzennymi mieszkańcami podwórek na Ząbkowskiej i Brzeskiej, w BalBarze pod wieczór zaczęło brakować deserów, a na posiłek trzeba było czekać nawet godzinę. Kto nie miał cierpliwości, mógł się ratować sprzedawanymi na ulicy warszawskimi pyzami (no i oczywiście ofertą innych lokali).
Działo się jednak nie tylko w wymiarze ludycznym – Otwartą Ząbkowską wziął w swe władanie m.in. Teatr Powszechny, który pod wodzą Pawła Łysaka staje się coraz ważniejszym animatorem i integratorem kulturalno-społecznego życia Pragi. W niedzielnym programie można było obejrzeć w ogródku BalBaru spektakl „Wietnam/Warszawa”, a na ustawionej na ulicy scenie słuchowisko „Implozja”. I spektakl, i słuchowisko bardzo warszawskie. „Wietnam/Warszawa” może nieco nazbyt dydaktycznie traktuje o mieszkańcach Warszawy mających wietnamskie rodowody (choć coraz więcej spośród nich jest już Polakami).
„Implozja” z kolei to napisana przez Małgorzatę Sikorską-Miszczuk opowieść o Pradze i różnych o niej fantazjach formułowanych z perspektywy lewego brzegu Wisły. Praga dla „prawdziwej” Warszawy to rodzaj Orientu, egzotycznej krainy zamieszkałej przez dzikich, szwendających się po zapuszczonych ulicach w dresach z nieodłącznymi pitbullami. To miejsce, które trzeba skolonizować, a „lokalsów” ucywilizować lub usunąć. Sikorska świetnie gra zarówno wspomnianą fantazją lewego brzegu, jak i praskim lękiem przed kolonizacją, jaka może dokonać się pod szyldem planowanej rewitalizacji.
Warszawa coraz bardziej się metropolizuje, jednocześnie jednak, niejako w opozycji (a może komplementarnie), trwa w niej intensywny proces odkrywania lokalności. Nie chodzi nawet o to, że coraz więcej dzieje się z dala od bezpośredniego centrum. Miejsca takie jak Ząbkowska właśnie – konkretne ulice nabierają własnego, niepowtarzalnego charakteru. Cieszę się, że w procesie tym coraz intensywniej uczestniczą instytucje publiczne, jak wspomniany Teatr Powszechny, które wychodzą ze swych bezpiecznych murów, by wejść w życie swoich dzielnic.
Odkrywam, że Warszawa przez ten metropolitalno-lokalny miks staje się na tyle ciekawa, że coraz częściej poranną prasówkę zaczynam od lektury „Stołka” (dla niewtajemniczonych – „Gazeta Stołeczna”), na później odkładając wiadomości ze świata.